Sprawdź pocztę
Kujawskie Koło łowieckie nr 52 w Inowrocławiu
Kujawskie Koło łowieckie nr 52 w Inowrocławiu
powrót

Leopold Starzeński - Na stepie.

            Patrząc na ten step dziki, ponury, bezludny,
      Może powiesz mój bracie, że on smętny, nudny,!
      Lecz ma urok tak dziwny ta stepów kraina,
      Że serca swych dziatek w swoje więzy zgina.
      Kto młodzieńcem tu znalazł swoje ideały,
      Kogo tchnienia tych mogił tylko raz owiały,
      Kto tej ziemi ciekawe hieroglify badał,
      Kto o zbiegłej przeszłości z kurhanami gadał,
      Kto śród nich się urodził - dla świata zgubiony!
      Niech go los w cudniejsze ziemi rzuci strony,
      To przybyszem i obcym jest na każdej grzędzie;
      Całe życie do stepów swoich tęsknić będzie.
      Stepy moje rodzinne, jak serce mi skacze,
      Gdy - daleki od was - znowu was obaczę!
      Marzyłem, że tu kiedyś przymrużę powieki,
      Ale los mnie już z wami rozdzielił na wieki,
      I ja wszędzie przybyszem już się od tąd czuję.
      O! bo tęsknota po was wciąż za mną się snuje!
      Ale precz myśli smutne! Myśmy dziś łowcami,
      Jedźmy naprzód wesoło - kiedy step przed nami.
      Sądzisz, że to się pasą tam siwe barany?
      Weźże swą lunetę! - przejrzyj te orszaki,
      Jest ich przeszło dwadzieścia. - Poznajesz te ptaki!
      To są dropie! - To strusie są nasze stepowe,
      Lecz czujniejsze od tamtych. - Patrz, jak wznoszą głowę!
      Już z daleka nas śledzą - jak patrzą - badają -
      Ale nas nie poznały - za chłopów nas maja.
      Tylko lufą nie błyśnie! - czujne niesłychanie,
      Wnet poznają, z kim sprawa - adieu polowanie!
      Prędko ich cierpliwości przebierze się miarka:
      Łatwiej, niźli ich, w pole wywiedziesz Bismarka.
      Z dawna lew, zwany królem Afryki pustyni,
      Znów głos strzelców jelenia królem lasów czyni,
      Mówią także o orle, że król ptaków stary,
      A znów struś też nazwany jest królem Sahary -
      Znać zwierzęta i ptaki są rojalistami -
      Tylko mrówki w przyrodzie są republikanami.
      Jeśli najszlachetniejszy zwierz jest innych panem,
      To drop winien być najmniej tych stepów hetmanem.
      Zwolna raz jeden z dala obejdziem je w koło,
      Przy tym można i krzyczeć, gawędzić wesoło,
      Oni myślą, że chłopi z prażniku wracają
      I zamiarów złych pewno już na nich nie mają.
      Jadąc strzelców obrzucim. - Jeden na ugorze -
      Dalej drugi za stożkiem - a trzeci, gdzie może -
      A gdzie padniesz, leż bratku! - bo to nie śpi licho!
      Zaraz zoczą - leż ciągle jak nieboszczyk cicho!
      No, już leżą - my idźmy - i ciaśniejszym kołem
      Obejdziemy raz drugi, aż skryci tym dołem,
      Na strzał do nich się zbliżym. Lecz słońca promienie
      Od nas niech na nich świecą - już to spostrzeżenie
      Z dawnam zrobił - pod słońce drop patrzeć nie może,
      W łowach na nich ten manewr świetnie dopomoże.
      Są myśliwi - partacze - co śmią głosić zdanie,
      Że łowy na dropie: "chłopskie polowanie",
      Ale komu łowiecka krew raźnie uderza,
      Temu drop sprawia urok najgrubszego zwierza.
      Jeszcze jeden krąg mniejszy zróbmy, bracie miły!
      Już z widokiem się naszym ptaki oswoiły,
      Teraz sobie widocznie już z nas nic nie robią -
     
      Zwiedliśmy ich porządnie, znowu trawę dziobią.
      Słońce mamy za sobą - jedźmyż wprost na zgraję,
      Samiec z głową wzniesioną tam na warcie staje -
      Pal do niego! - Wóz z wolna niechaj się zatrzyma!
      Wymierz tylko spokojnie! Już sto kroków nie ma -
      Strzelaj! Paf! Ależ bratku, twój Werndel góruje,
      Kula poszła gdzieś w stepy - ot tam ziemię pruje!
      Dropie skrzydły srebrnymi po stepie żeglują,
      Oderwane od ziemi, nareszcie wzlatują.
      Może na obrzuconych strzelców jeszcze wzlecą -
      Pada strzał jeden - drugi - białe pióra lecą,
      Lecz ptak żaden nie pada. Licho ze strzelcami,
      Co do dropi strzelają śrutem lub loftkami,
      Tych pancerzy z piór grubych loftka się nie czepi!
      Bądźcie zdrowe ptaszęta! Trzeba strzelać lepie!
      Porzuć bracie Werndla. To licha rusznica!
      Widzisz - kula niemiecka nie słucha szlachcica.
      Ot weź Wiśniowieckiego mój sztucer dowodny,
      On szlachetnej krwi zwierza nieustannie głodny.
      Bądź spokojny, bo w dropie nasz step jest bogaty,
      Nawet mi się wydaje - podaj mi lunetę -
      Tak jest - widzę znów dziewięć, pośród nich widetę!
      Tam koczują, jak gdyby na puszczy Araby,
      Są zaledwie sto kroków od kopca Nebaby -
      A więc czasu nie traćmy! - zaraz wielkie koło -
      Strzelcy, gubcie się znów! Leżeć niewesoło
      Nieruchomo, wiem o tym - lecz to nic nie szkodzi,
      Gdy drop na was nadleci, to wam wynagrodzi.
      Jedźmyż znów mniejszym kołem - dropie już spokojne,
      Sądzą, żeśmy ów kongres co zażegnał wojnę,
      Żeśmy ludzie spokojni. - Ach, patrz! ten na straży,
      Jak wspaniały, jak butny! - on los armii waży,
      Gdy da znak, inni wzlecą - i bitwa przegrana -
      Lecz nie poznał nas, myśli: to drużyna znana.
      Kroków już sto pięćdziesiąt - zmierz tylko pomału,
      I spokojnie, a strzeż się zbytniego zapału!
      Prawda, że serce bije, że piękne spotkanie!
      Nieprawdaż, że to nie jest chłopskie polowania?
      Z tego sztućca tkwi kula, gdzie człowiek wymierzy,
      Pal do dropia na straży! - Paf! Brawo! - Już leży!
      Hurma zrywa się z trwogą i w górę się wznosi -
      Poprawże z drugiej lufy, Pan Bóg kule nosi
      Brawo, i pada drugi. To coup double kulami!
      Gerard by pozazdrościł, gdyby tu był z nami,
      Nie mówiłem, że licha wart sztuciec niemiecki?
      Teraz bracie zawołaj: wiwat Wiśniowiecki.

      Duet z moim Hektorem.
      Pieśń starego myśliwca na znaną nutę


     
      Czy pamiętasz, mój Hektorze,
      Ten ubiegły piękny czas,
      Gdy po bagnach, na jeziorze
      Świt poranny witał nas??
      Było to tam - na Podolu,
      Pierwszyś raz do kszyka stał.
      Tyś był wówczas w pierwszym polu,
      A niechybny był mój strzał.

                 O! pamiętam i to pomnę,
                 O tym tylko myśleć chcę!
                 Tego nigdy nie zapomną!
                 Celne były strzały twe!

      Czy pamiętasz - nieraz w borze,
      Tyś cietrzewi spędził rój?
      Padał wypiór po wypiorze...
      Czy pamiętasz piesku mój?

      Raz na czółnie za kaczkami
      Tyś w zapale wskoczył w staw,
      Wywróciłeś czółno z nami,
      Jam do brzegu płynął wpław.

                 Prawda! wielka to niecnota
                 Skakać Twym zakazom wbrew,
                 Ale na widok podlota
                 Zawsze we mnie kipi krew.

      Raz, gdyś wietrzył między głogi,
      Zając ci sprzed nosa wstał.
      Coś krzyknąłem: "Sa, do nogi!"
      Tyś, jak wariat za nim gnał.

      A gdyś wrócił zawstydzony,
      Ja dobyłem z torby bat..
      A twój grzbiet, tęgo sćwiczony,
      Pamiętałeś wiele lat.

                Przewiniłem, prawda szczera...
               Pierwszy zając, to nie żart!
                 Lecz gdy pomknie tak kopyra,
                 Nie wytrzyma nawet czart!

      Tyś pamiętał mą przestrogę:
      Choć ci zając przemknął tuż,
      Prze mym batem czułeś trwogę,
      Nie goniłeś od tą już.

      Dziś mi żal twej biednej skóry,
      Razów, które dałem ci,
      Więc te baty, te tortury,
      Piesku, nie pamiętaj mi.

                 Choć pamiętam - i choć pomnę,
                 Myśleć o tym już nie chcę,
                 Chętnie wszystko ci zapomnę,
                 Byle posiąść względy twe.

      Czy pamiętasz, gdy raz w maju
      Zakazan był wszelki łów,
      Jam był jednak jakby w raju,
      Śród czarownych żyłem snów?

      Wtedy spokojnie wisiała
      Tam spokojnie moja broń,
      A cudowna rączka biała
      Wciąż głaskała twoją skroń.

                Pomnę te chwile uroku,
                 O tej Pani myśleć chcę,
                 Lecz czemuż ta dłoń od roku
                 Wcale już nie głaszcze mnie?

      Czy pamiętasz, taj jesieni
      Poszliśmy szukać wśród pól?
      Tyś to gonił śród przestrzeni,
      Pośród krzaków, łąk i ról.

      Tyś jak dawniej wietrzył gładko,
      Nie jeden przebiegłeś szlak,
      Tyś kuropatw spłoszył stadko,
      Jam spudłował jakby żak.

                 Prawda, nos nie dopisuje,
                 I dziś to się dzieje tak,
                 Że pies choć i przywaruje,
                 Już mu nie dotrzyma ptak.

      Bo wszystko się we świecie mieni:
      Szron jesienny zwarzy las,
      Ptak wiosny umknie w jesieni -
      I nas także zmienia czas.

      Dla nas także przyszła jesień,
      I nie wrócą piękne dnie...
      Przepadły czasy uniesień,
      Znajdziemy je chyba w śnie.

                 Oj! to pamiętam, to pomnę,
                 O tym tylko myśleć chcę,
                 Tego nigdy nie zapomnę
                 Piękne były czasy te!
      Schodzę z pola, mój Hektorze,
      Zaznaliśmy trudów dość,
      Tyś ogłuchł w życia wieczorze,
      Mnie reumatyzm gryzie kość.

      Ty używasz wypoczynku,
      Twardym snem śród zimy śpisz,
      Na dywanie przy kominku
      O dubeltach, kszykach śnisz.

                Może czas już niedaleki
                 Pójdziesz, kędy wyżłów raj,
                 Twój pan zamknie też powieki
                 I uleci w inny kraj.

      Mówią jednak, że jest w raju
      Świętego Huberta łów;
      Może kiedyś w owym kraju
      Jeszcze się spotkamy znów. -


      Ostatnie polskie łowy

      Hej! - dalej w bory, Nemroda dzieci!
      Już czas do pracy! Rzucajcie łoże!
      Różana zorza od wschodu świeci,
      A szron się srebrzy w koło jak morze!
      Wietrzyk już przedarł nocnej mgły szatę:
      W jej srebrnych ramach, jak gdyby w dymie,
      Tam widne lasy w zwierza bogate;
      Bór lisowicki na wzgórzu drzemie.
      Spieszmy go zbudzić pieśnią ogarów,
      Miłą dla ucha strzelca muzyką,
      I zawitajmy do jego jarów,
      Naszą drużyną krwi chciwą, dziką!

      Słyszysz? Pobudkę trąbka zagrała
      I osiodłane tam rżą rumaki.
      W pochód gotowa drużyna cała,
      Do lotu chętne krwi chciwe ptaki. -
      I już ogary skomlą, szczekają,
      Ledwo na drążkach szczwacz je dotrzyma:
      Coś dobrą wróżbę zapowiadają!
      "Hej! na koń! na koń!" bo czasu nie ma!
      Patrz! jak wspaniały orszak się rozwija,
      Że aż myśliwska raduje się dusza!
      Widzisz jak rumak tam rumaka mija?
      To polska dziatwa tak na łowy rusza!-
      Bo my nie strzelcy, jakich dzisiaj wiele,
      Co to z niemiecka i z czeska potrosze,
      Strzelają jeno skowronki, chruściele,
      Albo w zwierzyńcach bażancie kokosze.
      Oj! nie! innego nam potrzeba zwierza!...
      My dziś ostatnia drużyna dobrana!...
      Ostatnia!!! Jakby z ostępów Nieświeża,
      Z Radziwiłłowskiej szkoły lub Rejtana...
      Poznasz: - to orszak w łowach wyćwiczony...
      Pod każdym rumak miota się i pryska,
      W ręce każdego sztuciec doświadczony,
      Z boku kordelas wyostrzony błyska. -
      Naszych praojców łowców zgasłe cienie
      Z obłoków na nas dziś patrzą szczęśliwi,
      Że w ślady poszło młode pokolenie
      I szepcą z dumą: "To polscy myśliwi".

      Młodzieży miejska! wątła! zniewieściała!
      Ciebie dym cygar kasynowych kryje!
      Oj! żal mi ciebie! żeś nie doświadczała,
      Jak serce strzelca pośród lasów bije.
      Młodzieńcy! z starców bladością na twarzy! -
      A tam poznacie nowe życia czary,
      O których knieja uchu strzelca gwarzy.
      Poznacie, że to milej wśród pogoni
      Matować dzika.. niźli w szachach króla...
      I że dla ucha znacznie milej dzwoni,
      Kula z ołowiu - niż z bilardu kula,
      Że pierś swobodniej oddycha wśród jarów,
      Niż śród najlepszej gry karcianej weny,
      Że milsza piosnka dobranych ogarów
      Niż Orfeusza i Pięknej Heleny.
      Dalej w pochód!... Patrz! na prawo...
      Jakiż zapust to prześliczny!
      Tu się możem okryć sławą!
      To myśliwski grunt klasyczny!
      Tą ścieżką pomkniemy skrycie...
      Lecz.. cóż tak parskają konie?...
      Wietrzą zwierza... Ha... widzicie
      Hieroglify te na szronie?!...
      Nie hieroglif.. to, Mosanie.
      Oko strzelca wnet odczyta,
      Skoro tylko spojrzy na nie:
      "To odyńca są kopyta!
      To trop świeży!... Zagraj stary
      Wietrzy!... Z drążka się już zrywa!...
      Chłopcze!... puścisz stąd ogary!
      Wnet mu piosnkę się zaśpiewa!
      My od kopców zajedziemy,
      Gdzie parowy się krzyżują,
      Od granicy tam staniemy
      A trzej - skrzydła niech pilnują!
      Dalej, dalej, koniu mój!...
      Tam nas czeka krwawy bój!...
      "Słyszysz? Zagraj się odzywa!
      Już naszczekał u barłogu.
      Dzik się tego nie spodziewa,
      Że go ktoś powita w progu! -
      Już głos drugi! trzeci, czwarty!
      Kwintet, sekstet! ba! chór cały!
      Już z barłogu go wygnały.
      Jakaż to cudna muzyka!
      Czyżby Mozart taką stworzył?
      Złóż tu strzelca nieboszczyka,
      A z pewnością wnet by ożył!
      Jak uroczo tam śpiewają!
      Dzik się wymknął, więc... crescendo,
      To znów piano, gdy trzymają...
      i już.. tuj! tuj! przy nas będą!
      Jak bolesne słychać jęki:
      Pies na dziczym skonał zębie!
      Zeskocz z konia! broń do ręki!
      I jak posąg stój przy dębie.
      Jakiż łomot słychać w borze,
      A w tym gąszczu tuż na przedzie,
      Jak się krzaki gną w pokorze!
      To król lasów tędy jedzie!!!
      Widzisz jego łeb olbrzymi
      Z tą koroną ze szczeciny?
      Jak samowar nozdrze dymi,
      Piany kłębek wypluł siny.
      Oj! Patronie mój! - Nemrodzie!
      Za tę chwilę wielbię Ciebie!
      Ty - po ziemskim mym pochodzie
      Wiele takich daj mi w niebie!
      Strzelcze! zimno! broń pod oko!
      Teraz dzik na połeć rusza!
      Mierz w komorę - nie wysoko,
      Bo w komorze mieszka dusza! -
      Kulo moja! leć co siły!
      Nabój prysnął - i wiatr wionął...
      Zwierz się zachwiał, jak napity
      I w gąszczaku znów zatonął: -
      A w pobliżu lament taki,
      Że się zdają chodzić knieje!
      Więc za tropem dalej w krzaki!
      Tam się coś strasznego dzieje!!!
      Wyciśnięte w szronie tropy
      Krwawe strugi tak zalały;
      Liście pod naszymi stopy,
      Jak w purpurę się ubrały.


      Dalej nieco - u stóp drzewa,
      Psiarnia szarpie coś z zapałem
      I tryumfu hymny śpiewa,
      Nad drgającym króla ciałem.
      Jeszcze kłami drzew konary
      Rąbie, miota w różne strony,
      Bo z wściekłością Zagraj stary
      Sierść wydziera mu z komory.
      Więc kordelas ostry błysnął;
      Król na martwym padł posłaniu,
      Kłami kłapnął, nozdrzem świsnął,
      Młodą brzózkę ściął w skonaniu.-
      I drużyna nasza cała
      Przyszła. - Trąbki w chór zagrały...
      Psiarnia wyciem zaśpiewała...
      i... oto króla pogrzeb cały.