Kazimierz Przerwa Tetmajer - Na polowaniu w górach
Las biały, cichy, ciemny - tylko gdzie gąszcz rzedsza.
widzi się, ponad głową kopułę powietrza
zamroczną, spokojną i cichą w sobie,
jak gdyby była wiekiem ogromnym na grobie.
widzi się, ponad głową kopułę powietrza
zamroczną, spokojną i cichą w sobie,
jak gdyby była wiekiem ogromnym na grobie.
Las biały, cichy, ciemny - tymczasem tam w dali
ziemia wre, świat się krwawo płomieni i pali
i zda się, tu, w tę puszczę zimową, daleką,
z dala się jęki, płacze, klątwy ludzkie wleką
i obawia się oko, że nagle nad lasem
zawisną jako tęcza ciężka krwawym pasem...
ziemia wre, świat się krwawo płomieni i pali
i zda się, tu, w tę puszczę zimową, daleką,
z dala się jęki, płacze, klątwy ludzkie wleką
i obawia się oko, że nagle nad lasem
zawisną jako tęcza ciężka krwawym pasem...
Las biały, cichy, ciemny pod śnieżyste kopy
znaczą się dzikich capów potracone tropy
i gwizd znienacka powietrze przeszywa
i znów martwota zimna, niema i straszliwa.
znaczą się dzikich capów potracone tropy
i gwizd znienacka powietrze przeszywa
i znów martwota zimna, niema i straszliwa.
Wiatr szumi - tam z rozłomów, z śród turni wylata,
zda się: jakaś go mara wypycha skrzydlata
z tumanem śniegu, z kłębem zmrożonej zawiei -
leci i resztę światła zasypuje w kniei
i noc uczynił głuchą... I z podobną mocą
wicher zła oczy nasze zasypuje nocą,
i z podobną wściekłością na czoła się zwala
straszliwie rozszalała nienawiści fala...
zda się: jakaś go mara wypycha skrzydlata
z tumanem śniegu, z kłębem zmrożonej zawiei -
leci i resztę światła zasypuje w kniei
i noc uczynił głuchą... I z podobną mocą
wicher zła oczy nasze zasypuje nocą,
i z podobną wściekłością na czoła się zwala
straszliwie rozszalała nienawiści fala...
O słońce! Jasne, wielkie, przepotężne słońce!
Tam, nad globem zawisły twe blaski palące
i czają się w zwichrzonym, zmąconym obłoku
jak krwawych rysiów stado gotowych do skoku!
Tam, nad globem zawisły twe blaski palące
i czają się w zwichrzonym, zmąconym obłoku
jak krwawych rysiów stado gotowych do skoku!
O słońce! oto z ciemni, ponad leśne czoła,
widmo z mieczem w prawicy blasków archanioła
i wznoszącą się ręką, co w chmury uderzy
przetnie ją z hukiem gromów do świata rubieży
i wypuści żar słońca, choćby w jego żarze
ziemia stlała i niebo pękło!...
widmo z mieczem w prawicy blasków archanioła
i wznoszącą się ręką, co w chmury uderzy
przetnie ją z hukiem gromów do świata rubieży
i wypuści żar słońca, choćby w jego żarze
ziemia stlała i niebo pękło!...
Na obszarze niewysłowiona głusza zimy... echo strzału
wsiąkło w śnieg.. gdzieś od szczytów toczy się pomału
bryła śniegu - wzmaga się, rośnie, już ogromna
leci w przepaść... Myśl za nią leci nieprzytomna
tam w otchłań... W tej otchłani jakieś ciała,
jakaś falanga trupów, czy widmem powstała
i wspina się do góry - wyciągają ręce,
czepiają się krawędzi, pną w śmiertelnej mące
wyżej, wyżej, do góry - krwawe mają oczy,
od śmiertelnych wysiłków krew dłonie im broczy...
jak wysoko do szczytów. Czyli tam wam droga
widma, czy zapomniane, czy sklęte od Boga,
co tam w otchłani, w bezdniach kłębicie się rojem
jak węże, drogę swoją znacząc krwawym znojem?
wsiąkło w śnieg.. gdzieś od szczytów toczy się pomału
bryła śniegu - wzmaga się, rośnie, już ogromna
leci w przepaść... Myśl za nią leci nieprzytomna
tam w otchłań... W tej otchłani jakieś ciała,
jakaś falanga trupów, czy widmem powstała
i wspina się do góry - wyciągają ręce,
czepiają się krawędzi, pną w śmiertelnej mące
wyżej, wyżej, do góry - krwawe mają oczy,
od śmiertelnych wysiłków krew dłonie im broczy...
jak wysoko do szczytów. Czyli tam wam droga
widma, czy zapomniane, czy sklęte od Boga,
co tam w otchłani, w bezdniach kłębicie się rojem
jak węże, drogę swoją znacząc krwawym znojem?
Zdaża się, że pieśń jakaś pieni się potężna
na widnokręgu świata, zionąca zarazą,
pieśń górna, dumna, święta, gorąca i mężna,
pryskająca naokół iskrami wrącemi
i pryskająca ogniem spod młota żelazo
i praca trwa...
na widnokręgu świata, zionąca zarazą,
pieśń górna, dumna, święta, gorąca i mężna,
pryskająca naokół iskrami wrącemi
i pryskająca ogniem spod młota żelazo
i praca trwa...
Dzień zstąpił na krawędzie ziemi
i cicha noc nadeszła... Już gdzieniegdzie świta
gwiazda, jak kwiat, liściami złotymi rozkwita;
błyśnie chwilę i zgaśnie - aż wiatr od zamachu
spędził chmury śniegowe z niebieskiego gmachu
i nastała noc zimna, jasna i milcząca...
i cicha noc nadeszła... Już gdzieniegdzie świta
gwiazda, jak kwiat, liściami złotymi rozkwita;
błyśnie chwilę i zgaśnie - aż wiatr od zamachu
spędził chmury śniegowe z niebieskiego gmachu
i nastała noc zimna, jasna i milcząca...
Wówczas wzrok się otworzył - źrenica widząca
jęła biec w przestrzeń, w przestrzeń - - już wśród gwiazd zawisa
jako jedna z nich, ziemi i światu daleko:
nad nią się nieskończoność i wieczność kołysa,
pod nią się toczy życie nikłą bytu rzeką.
jęła biec w przestrzeń, w przestrzeń - - już wśród gwiazd zawisa
jako jedna z nich, ziemi i światu daleko:
nad nią się nieskończoność i wieczność kołysa,
pod nią się toczy życie nikłą bytu rzeką.
Już tam, w górze nie słychać, nie widać jej fali,
tysiąc gwiazd się dokoła złotym światłem pali,
tysiąc gwiazd i milczenie skrzydły puchowemi
otacza wzrok, jak matka... Po cóż tam. do ziemi,
wracasz się, obłąkane na niebiosach oko?
tysiąc gwiazd się dokoła złotym światłem pali,
tysiąc gwiazd i milczenie skrzydły puchowemi
otacza wzrok, jak matka... Po cóż tam. do ziemi,
wracasz się, obłąkane na niebiosach oko?
Tu jest twoja ojczyzna, wieczna i prawdziwa -
coś ciągnie spod błękitu tam, na dół, głęboko,
gdzie się rozpacz zatacza, gdzie się męka zrywa...
coś ciągnie spod błękitu tam, na dół, głęboko,
gdzie się rozpacz zatacza, gdzie się męka zrywa...