Sprawdź pocztę
Kujawskie Koło łowieckie nr 52 w Inowrocławiu
Kujawskie Koło łowieckie nr 52 w Inowrocławiu
powrót

Stanisław Grochowiak -Bilard, 1971

...O trzeciej nad ranem obudził mnie leśniczy. Był zgoła
W koszulce męskiej – do pępka. Widziałem więc jego
Brunatne przyrodzenie z leciutkim nalotem siwizny.
- Do galopu – zawołał – Herbata kotłuje się w garnkach,
Baby po chałupach rozniecają ognie.
Mróz – jak Piorun Jasny – rozświetlił powietrze,
A pan mi tu chrapiesz w Stodole Pierzyny.
Zlękniony
Wskoczyłem w gacie –
I za siekiereczkę!
Dzyń, dzyń! – zatupotałem po okowach lodu,
Który ściął wodę w szczerbatej miednicy.

W tym czasie Leśniczy pieklił się przy ogniu:
Sadzał jaja na tłuszcze, ćwiartował kiełbasę,
Złotym zapachem cebuli obrócił mi język z wierzchu na nice.
- Lej pan gorzałkę!
- Do szklenic?
- Do gardła!
- Liter wystarczy?
- Jak dla pana, basta. A teraz daj flachę!

I przechylił. I nagle
Stała się Wielka Bożonarodzeniowa Jasność,
Kiedy On pił.
To chyba wtedy Proboszcz – zaspany jeszcze – oblekał się w komeżkę,
Kiedy On pił.
To chyba wtedy samotny bocian prostował złamane skrzydło,
Kiedy On pił.
To chyba wtedy Karpie – w zamarzniętym stawie – rozpuszczały włosy.
Kiedy On pił.

Ale już Wiara Strzelcy domagają się u okien:
Ten w lisiej czapie,
Tamten spod Kozienic,
I ów – co uwiódł młódkę, a ojce go zdybali.
Ach, przaśne, męskie, stupudowe przekleństwa
Katulały się po śniegu jak młode niedźwiadki;
Nawet Leśniczy
Z wódą się zacukał,
I przez chwilę chciał czmychnąć do panieńskiego alkierza.

Ale bogać tam! – Jazda! Wraz łapiemy za rury,
Szleje torb myśliwskich wiążemy przez barki –
I w mróz!

Noc była. Za tą wielką nocą
Pola leżały białe, lecz tak trochę sine,
Jakby je śmierć ścięła. U zarannej gwiazdy
Wisiał sopel ciszy. Tylko pod obcasem
Śmigały żwawe, srebrnoskrzydłe świerszcze.
Wiater szedł nad polem
Niziutko – zwyczajem psa, co skwapliwie węszy.
Tak i my – potulni:
Ten w lisiej czapie postękiwał ciężko:
Widać go Zmora we śnie dopadła, a puścić nie raczy.
Tamten spod Kozienic wojował ze czkawką;
Hyp! – i hyp! – Lekarz od dawna odmówił mu zdrowia.
Ów, co uwiódł młódkę, próbował coś nucić,
Lecz jak się pośliznął, tak w niemotę popadł.

Ba, nawet sam Leśniczy, nastroszył się szronem,
I choć ziąb okrutny, on pary z gęby nie puścił.

Noc była. Gdzieś w pobliskim lesie
Mróz kopnął salwą z gwintowej
Aże dech zaparło. Potem znowu głucho.
Jeno od Sadyb – od ich białej sieni
Szło coraz słodsze, rozmarzone mlaskanie:
To bracia Dziki ucztowali w kartoflach,
Które chłód zimowy ucukrza i marcypani.

I właśnie wtedy –
Znienacka –
Ku grozie naszych rur posenniałych –
Wyszły nam naprzeciw
Szlachetne, Ciepłokrwiste, Dziewczęce Cietrzewie.

- Bigosować. Bracia! Bij, kto w Boga wierzy! -
Tak Leśniczy wrzasnął, aż mu złote żyłki (co starość zwiastują)
W oczach popękały. A tamci już za nim:

Proch za prochem, śrut za śrutem, i granulek garścią
Prosto w te Miłe, ogniskiem pachnące, Zwierzęta.
Pamiętam błogosławioną zawieję krwi,
Która obmywała mi czoło i słonymi pocałunkami pieściła me wargi.
Pamiętam macierzyńską ulewę piór,
Które osuwały się wzdłuż moich ramion jak krople stężałego miodu.
Pamiętam dziecięcy, ale jakże wdzięczny śpiew Cietrzewi.
Który zgiął mi kolana i nad głową rozpiął namioty Kościoła.
Klęcząc, wrzucałem do myśliwskiej torby
Drżące pod opuszkami palców – dojrzale Owoce życia.

...Dobrze przed zmierzchem obudził mnie Leśniczy. Na niebie
Stała chmura podobna do wątroby. To właśnie z niej
Śnieg ostatni uchodził, zastygając w drzewach.
W izbie było ciepło,
Leśniczy we flaneli,
Zegar wyrzucał kukułkę jak matka dziecko na dwór.
Ten w lisiej czapie
Spał na gołej ławie,
Tylko ręka bezwładną cos pisał w powietrzu;
Tamten spod Kozienic
Osypał się wzdłuż ściany,
Kucnął, pięścią podparł
Łeb mroczny jak puszcza;
Ów, co młódkę uwiódł, oblizywał się we śnie,
Pocałunki tak zgarniał czy posmak bigosu?...
- Chyżo! – rzekł Leśniczy – już na nieszpór dzwonią,
A pan gliwiejesz! Do kroćset, naturę
Masz ponoć poetyczną. Tymczasem mnie Starego
Sam na chandrę wystawiasz z tym pokotem ptactwa,
Filozofii jam głodny.
Wstałem –
I tak już do rana,
Skubiąc zdechłe cietrzewie, wiedliśmy rozmowę
O śmierci niechybnej.